rss
email
twitter
facebook

wtorek, 3 lipca 2007

Powrót...

Koncert Muse był przeżyciem, koncert Bjork - doświadczeniem. Do takiego wniosku doszliśmy z Robaczycą, zaraz po tym, jak wybrzmiały ostatnie uderzenia perkusji Marka Bella i tego drugiego, z tabletem jakby projektował go gość od dekoracji w Stargate.
Trzy dni ślizgaliśmy się w miałkim, lepkim błocie i mimo że dla robaków to euforyczna radocha, ja stresowałem się trochę, bo nie chciałem stracić buta.
Robaczyca nauczyła mnie kilku rzeczy, ale zobaczyłem też, że ma spiłowane zęby. Przeżyliśmy mroźne spanie w namiocie pod babcinym kocem tylko dzięki robaczej stałocieplności i zwinięciu się razem w miłosny kokonik.

Największe wrażenie, i trwonię robacze łzy: